Forum Saint Seiya Strona Główna Saint Seiya
Forum poświęcone mandze M. Kurumady
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Interwencja

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Saint Seiya Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sumire
Silver Saint
Silver Saint



Dołączył: 02 Lut 2008
Posty: 329
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:39, 18 Mar 2008    Temat postu: Interwencja

Interwencja

Rozdział I

Na początku - wbrew pozorom - był Ład.
Dopiero później wszystko się poplątało.
Kiedy Góra i Dół po nieskończenie długich sporach uzgodniły wreszcie stanowiska i dokonały podziału stref wpływów, nadszedł czas na kreację pierwszych światów. Stanowiło to doskonałą rozrywkę, jednak bardzo szybko okazało się, że śmiertelne stworzenia są nieprzewidywalne. Rośliny - idealni poddani, milczący, pokojowo nastawieni i organicznie wręcz niezdolni do buntu. Nawet zwierzęta nie sprawiały szczególnych problemów, chyba że sobie nawzajem. Ale kiedy Góra, nabrawszy pewności siebie po całym szeregu udanych eksperymentów, zdecydowała się na przyjęcie nowego kierunku badań i zaczęła tworzyć istoty rozumne...
Po prostu w żaden sposób nie można było nad nimi zapanować.
Ze szczególnym niepokojem kierownictwo obserwowało pewną niedużą, ale bardzo malowniczą planetę, jeden z najnowszych zasiedlonych obszarów.

Tego dnia Szef był wyraźnie niewyspany. Zły znak. Ostatnia drzemka trwała zaledwie parę stuleci; nic dziwnego, że jej nieoczekiwane zakłócenie wprawiło go w zły humor. Całe szczęście, że tu była Góra...
- Proszę wszystkich o zajęcie miejsc - powiedział Szef, ignorując szmer niespokojnych rozmów. - Dziękuję. Jak wiecie, znaleźliśmy się w dość skomplikowanej sytuacji. Problem stanowi Ziemia.
- To nasze? - wyrwał się ktoś z ostatniego rzędu.
- Poniekąd - mruknął niechętnie Szef. - Wspólna własność. Tak się złożyło... No, nieważne. Ważne, że szykują się kłopoty. Konkurencja postanowiła przejąć władzę nad planetą i w niedalekiej przyszłości ostatecznie eksterminować ludzkość, nie czekając, aż gatunek wymrze w sposób naturalny. Nie możemy do tego dopuścić. Fatalna reklama, no i szkoda tych biedaków, za kilka mileniów mogliby osiągnąć coś interesującego...
- Szefie - wtrącił nieśmiało jeden ze starszych urzędników - jeśli to wspólny teren, to Dół nie odważy się go zagarnąć. Wysokość odszkodowania za zerwanie umowy przekracza ich możliwości finansowe. Tak więc...
- W tym przypadku - przerwał Szef - konkurencją wyjątkowo nie jest Dół. Mamy do czynienia z drobnymi przedsiębiorcami z terytorium znanego jako Grecja. To płotki, ale nawet jeden z nich jest w stanie poważnie zagrozić Ziemianom.
Jego podwładni zamarli w oczekiwaniu. Czuli, że nadchodzi coś wielkiego i bardzo, bardzo nieoczekiwanego. Czyżby Szef miał Plan?
- Mam plan - oświadczył dokładnie w tym momencie Szef, wywołując gromadne westchnienie ulgi. - Kilku z was będzie musiało wyruszyć na Ziemię z misją interwencyjną.
- O, Szefie - jęknął ktoś cichutko. - Mam nadzieję, że nie ja...
Szef, rzecz jasna, udał, że niczego nie usłyszał. Spokojnie mówił dalej:
- Nasi agenci, wybrani spośród najlep... - zająknął się, w końcu Góra to Góra i kłamać nie wypada, nawet w dobrej sprawie - najlepiej przystosowanych do tego rodzaju zadań, stworzą grupę wsparcia dla jednej z lokalnych bogiń. Jej osobisty sentyment, całkiem przypadkowo zbieżny z naszymi zamiarami, nakazał jej opowiedzieć się po stronie Ziemian. Jeszcze się nie inkarnowała, ale nastąpi to wkrótce. Analitycy przeprowadzili odpowiednie symulacje i wykazali, że pomimo jej najlepszych chęci nasza pomoc będzie konieczna.
Teraz tłum był wyraźnie poruszony. Ze wszystkich stron sypały się pytania i komentarze. Szef, który mógł przecież czekać wiecznie, obserwował swoich pracowników, upewniając się, że dokonał właściwego wyboru.
Tak naprawdę misja była samobójcza, oczywiście w przenośni. Wysłanie najpotężniejszych wojowników nie miałoby sensu. Lepiej już wybrać młodych i niedoświadczonych, tych, którym najłatwiej będzie upodobnić się do ludzi. Działając wśród nich, przejmą z czasem wiele ich słabości i zalet, dzięki czemu może będą mieli jakąś szansę w walce z antropomorficznymi greckimi bogami, którzy ulegali podobnemu, choć znacznie wolniejszemu procesowi.
Szansa jedna na milion, że się uda. Ale gdyby doszło do najgorszego, to przynajmniej straty własne nie okażą się zbyt wielkie...
W końcu zapanowała cisza i Szef podniósł się majestatycznie. Inaczej nie potrafił, a zresztą to zawsze robiło dobre wrażenie.
- Do akcji na planecie Ziemia powołani zostają niniejszym... - Zawiesił głos, potęgując napięcie. - Astrael, Draconiel, Geluel oraz Tremoriel. Zgłoście się na odprawę za trzy godziny. Niezbędne wiadomości uzupełnicie po drodze. Aha, jeszcze drobna kwestia organizacyjna. - Prawie udało mu się zapomnieć... - Ze względu na wspólnotę interesów Dół zażądał, żeby towarzyszył wam ich przedstawiciel. - Dobrze, że nie próbowali wcisnąć mu czterech. - Na czas misji obowiązuje bezwarunkowy rozejm. Macie dać wszystkim przykład pokojowej współpracy. Czy to jasne?
- Jasne, Szefie - przytaknęli chórem wysłannicy. Nie wyglądali na uszczęśliwionych tą ostatnią rewelacją. Któryś z nich zapytał: - A kto to będzie?
Szef odpowiedział.
Zabawne, ale więcej pytań nie było.

- O, Szefie... - powtarzał bezmyślnie Astrael, kołysząc się na krześle w poczekalni. - O, Szefie... O, Szefie...
- Nie wołaj go nadaremno, jeszcze zdąży wezwać cię na dywanik - ostrzegł ponuro Draconiel, też średnio zachwycony.
Wspomnienie dywanika w gabinecie Szefa na długą chwilę uciszyło wszystkich z wyjątkiem Tremoriela, który jako jedyny nie stracił dotąd humoru.
- O co wam chodzi, przecież od dawna chcieliście zobaczyć Ziemię... Tutaj zaczynało już być trochę nudno.
- No tak, z Ignissielem nudzić się nie będziemy, to pewne - westchnął Geluel. - On jest problemem, nie sama misja. Dużym problemem.
Draconiel i Astrael posępnie pokiwali głowami. Obaj mieli za sobą wątpliwą przyjemność spotkania z tym draniem.
- Ale będzie po naszej stronie - przypomniał im Tremoriel. - Nie może być aż tak zły, skoro Szef zgodził się na jego udział.
"Niestety, może", pomyślał Geluel. "Socjopata, nawet ci z Dołu go nie cierpią. Pewnie skaczą z radości, że na jakiś czas mają go z głowy..." Nie warto było jednak tłumaczyć tego komuś, kto nie znał Ignissiela osobiście.
- Dobra, chłopaki, pomyślmy lepiej o naszym kamuflażu - zaproponował Draconiel. - Nie możemy chodzić w tych nieszczęsnych aureolkach i świecić przykładem. Musimy jak najbardziej upodobnić się do Ziemian.
- Dlaczego? - zapytał Astrael, który zawsze miał jakieś wątpliwości, chyba że akurat był w szoku.
- Dlatego - oświecił go Tremoriel. - Taki rozkaz. Szef powiedział, że mamy występować incognito.
- Aha - nie zrozumiał Astrael. - To co zrobimy?
- Przybierzemy osobowości podobne do ludzkich - wyjaśnił Draconiel. - Na tyle przeciętne, na ile to możliwe. Neurotyczność, zahamowania, niedojrzałość emocjonalna, te rzeczy.
- Neurotyczność... Może jeszcze obsesje, co? - mruknął Geluel.
- A wiesz... - Draconiel przyjrzał mu się z namysłem. - Całkiem dobry pomysł. To na pewno odwróci uwagę Ziemian.
- Trzeba będzie się urodzić... Co za nuda - westchnął Astrael. Zastanowił się. - Tego... a co z Tremorielem?
- O, Sze... - Draconiel z trudem się powstrzymał. Coś przeoczyli.
- Nie ma siły - stwierdził z rezygnacją Geluel. - Cokolwiek zrobimy, w końcu i tak wylezie z niego prawdziwa natura.
- Przesadzasz - powiedział szybko Tremoriel. - W końcu to tylko ludzie, nikt się nie połapie.
- Może... - Draconiel jakoś nie był przekonany. Każdy z nich miał warunki, żeby uchodzić za człowieka, zwłaszcza Astrael z jego zapalczywością i, hm, alternatywną inteligencją. Geluel był na tyle nadwrażliwy, żeby bez trudu wyrobić sobie jakiś pożyteczny, dobrze maskujący kompleks, a on sam, Draconiel, mimo legendarnego opanowania czasem dawał się ponieść gniewowi. Pasowali do ziemskich standardów. Jednak Tremoriel zawsze wydawał się trochę inny. Właściwie trudno było wyobrazić go sobie w walce, która stanowiła podobno ulubione zajęcie ogółu Ziemian.
- W każdym razie z Ignissielem nie powinno być kłopotów - pocieszył przyjaciół Geluel. - Na pewno nikt nie weźmie go za jednego z nas.
- Tak, ten to się nie musi maskować. Pytanie, czy zdoła zapanować nad swoim charakterkiem - syknął Draconiel, zirytowany powrotem do tak bolesnego tematu.
- Ja go w ogóle nie widzę w naszej ekipie - poskarżył się Astrael. - Po... grzyba Szef wysyła go z nami?
- Polityka - stwierdził Geluel. - Może i jest wynalazkiem Dołu, ale nie da się jej lekceważyć. Cieszmy się, że tym razem chcą nam pomóc.
- Gdyby chcieli, przysłaliby armię - burknął Astrael. - To wszystko nie ma sensu. Mamy włóczyć się za jakąś pomniejszą boginką, wypełniać jej rozkazy i jeszcze pilnować, żeby nie potknęła się o własne nogi? Beznadziejne.
- Kto wie, może to polubisz. Nigdy nie chciałeś być stróżem? - zażartował Tremoriel. - Takie zaszczytne stanowisko...
- Daj spokój - jęknął Astrael. - Już to sobie wyobrażam. Na pewno będzie lekkomyślna i nieodpowiedzialna.
W nagłej ciszy, którą spowodowały te słowa, agenci Góry zorientowali się w końcu, że nie są sami.
- No to będziecie do siebie pasować - stwierdził Ignissiel, wyłaniając się z cienia. - Zbierać się, idziemy.
- Hej! - zaprotestował Astrael. - Nie dotarło do ciebie, że to ja dowodzę misją?
- Ty? - Ignissiel zmierzył go wzrokiem. - Nie rozśmieszaj mnie. Zresztą nie jesteśmy jeszcze na Ziemi.
Zapowiadała się długa podróż...

Rozdział II

Międzygalaktyczny pociąg bez pośpiechu wędrował przez kosmos, zatrzymując się na wszystkich większych stacjach oraz niektórych mniejszych.
Cokolwiek robił Szef, miał w tym zawsze więcej niż jeden cel. Długość wyprawy powinna sprzyjać integracji grupy. Poza tym szczęśliwi wybrańcy nie mogli rozpocząć działalności, dopóki nie urodzą się ludzie, w których ciałach mieli funkcjonować, a tych obiektów jeszcze nie wyznaczono. Środek transportu był może niezbyt nowoczesny, za to łatwy do monitorowania.
Jeżeli chodzi o integrację...
Są takie sprawy we wszechświecie, nad którymi nawet Szef nie ma pełnej kontroli.

Służbowy przedział nie do końca odpowiadał oczekiwaniom pasażerów. Przede wszystkim był za ciasny.
Możliwe, że nie wydawałby się taki mały, gdyby nie mroczna, posępna, nieprzyjazna i niemożliwa do zignorowania obecność Ignissiela.
Na linii łączącej Górę z Dołem niemal bez przerwy coś iskrzyło. Nic dziwnego, w końcu podwładni Prezydenta byli specjalistami od ognia. Tutaj, w zamkniętej i nieco dusznej przestrzeni, wśród zakurzonych ławek i zardzewiałych śmietniczek, trudno było unikać się nawzajem. Żaden z podróżnych nie mógł choćby kichnąć bez ryzyka potrącenia sąsiada lub dwóch.
Ignissiel chyba się tym nie przejmował, może dlatego, że miał dla siebie całą połowę przedziału. Misja misją, ale żadna siła nie zmusiłaby któregoś z partnerów do zajęcia miejsca obok niego.
- Co wam powiedział Szef? - zapytał nagle przedstawiciel Dołu, odzywając się po raz pierwszy, odkąd opuścili stację na Plutonie.
- A co... - zaczął Astrael takim tonem, że wszyscy obecni usłyszeli ciąg dalszy, zanim obraźliwe słowa padły.
I w tym momencie nastąpił jeden z cudów powszednich.
Mianowicie subtelny cios łokciem w żebra spowodował przyspieszenie procesów myślowych w mózgu Astraela, dzięki czemu druga część jego wypowiedzi zabrzmiała:
- ...dokładnie masz na myśli?
Dolanin uśmiechnął się w sposób nieodparcie kojarzący się z rekinem.
- Chodzi mi o to, co wam powiedział na temat waszych szans na przeżycie - sprecyzował. - Wiecie, że wynoszą one mniej więcej jeden do miliona?
- O czym ty mówisz? - zdenerwował się w końcu Astrael. - Przecież jesteśmy nieśmiertelni!
- Ale Ziemianie nie są - odparł Ignissiel. - Kiedy wasze ludzkie ciała umrą, będziecie musieli wrócić. A bogowie już się postarają, żeby nastąpiło to jak najszybciej.
- Wiemy sporo o greckich bogach - odezwał się Geluel, na wszelki wypadek szykując łokieć do kolejnej akcji prewencyjnej. - Są podobni do ludzi. Można z nimi walczyć i jesteśmy w stanie ich pokonać.
- Jeden do miliona - powtórzył Ignissiel. - N i c nie wiecie. Bóstwa Ziemian są znacznie silniejsze od nich samych. Porywanie się na Aresa czy Posejdona to samobójstwo.
Młodych agentów ogarnął niepokój. Dotychczas ufali swojemu Szefowi. No dobrze, miewał dziwne pomysły i nie zawsze można było zrozumieć sens jego działań, ale chyba nie zrobiłby im czegoś takiego?... A w ogóle jak to możliwe, że Ignissiel wydawał się znacznie lepiej poinformowany niż oni?
Obserwował ich teraz, wyraźnie zadowolony z siebie. Trudno było znieść jego satysfakcję. Wreszcie Draconiel zapytał wprost:
- Jeżeli myślisz, że to przegrana sprawa, to dlaczego z nami jesteś? Zachciało ci się turystyki?
Diabelski uśmieszek drgnął, po czym postanowił przejść do historii.
- To nie był mój pomysł - mruknął Ignissiel po jakimś czasie. - Rozkaz to rozkaz. Ziemia częściowo należy do nas, więc postanowiono, że rozwój sytuacji powinien obserwować ktoś z odpowiednimi kwalifikacjami. Wiadomo, że sami nie dalibyście sobie rady, aniołki.
- On nas obraża! - wybuchnął Astrael, zrywając się z miejsca i zaciskając pięści. W tak ograniczonej przestrzeni nie było to łatwe, ale jakoś mu się udało. Po drugiej stronie niewidzialnej bariery podniósł się Ignissiel, niedbale wyciągając ręce z kieszeni.
- Coś ci się nie podoba? - zapytał cicho. - Może omówimy to w cztery oczy?
- Przestańcie! - Tremoriel szybko wcisnął się między nich. - Obowiązuje rozejm, słyszeliście przecież!
- No i co z tego? - warknęli jednogłośnie obaj przeciwnicy, w tym momencie wyjątkowo zgodni.
- Za naruszenie zasad rozejmu każdy z uczestników konfliktu odpowie osobiście przed Szefem. W jego gabinecie.
Po tych słowach zapanowała cisza. Nie przerywały jej nawet komunikaty z głośników, jak gdyby nawet maszynista przestraszył się wizji osławionego dywanika.
Astrael zastygł w pozycji półbojowej i patrzył na Ignissiela, zastanawiając się, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Faktycznie, zapomniał o tej części instrukcji... W końcu gdzieś w głębi jego umysłu zrodziła się myśl. Ponieważ jednak w tym środowisku czuła się bardzo osamotniona, czym prędzej pospieszyła do wyjścia przez narząd mowy, cudowny i jakże często zgubny wynalazek.
- To my idziemy zapalić - oświadczył Astrael i szybko znalazł się za drzwiami, wypychając przed sobą zaskoczonego Tremoriela.
- Ale...

- ...nie wolno nam używać produktów Dołu bez specjalnej dyspensy Szefa - dokończył Tremoriel już na korytarzu. - Poza tym i tak nie mamy papierosów.
- Czepiasz się szczegółów... - Astrael szybko oddalił się od ich przedziału. - Każdy pretekst jest dobry, byle uwolnić się od towarzystwa tego... typa.
- Nie rozumiem, czemu pozwalasz mu się prowokować - powiedział Tremoriel, zadowolony, że w porę przypomniał sobie o groźbie dywanika. - Aż tak go nie lubisz? Ignissiel to też anioł, musi mieć jakieś dobre strony.
- U p a d ł y anioł - podkreślił Astrael, przezornie ściszając głos. Dolanie nie przepadali za wspominaniem starych dziejów. - Dobre strony? Łatwo ci mówić, jeszcze go nie znasz. Zobaczymy, co powiesz za parę lat na Ziemi, kiedy już spędzisz z nim trochę czasu. Przekonasz się, jaki jest sympatyczny i życzliwy.
- Nie przesadzaj, jestem pewien, że będzie nam się dobrze współpracowało. Według rekomendacji przysłanych z działu kadr Dołu Ignissiel jest ekspertem od rozwiązywania problemów i ma bardzo wysoki współczynnik misji zakończonych sukcesem. Jeżeli damy mu szansę, na pewno odnajdzie się w zespole.
Astrael wzruszył ramionami.
- Szkoda słów, nie przekonasz mnie, żebym się z nim zaprzyjaźnił. To wyjątkowy okaz drania.
- Chodzi mi tylko o to, żeby uniknąć awantur. Postaraj się panować nad sobą, co? Dla dobra misji...
- Niech ci będzie - ustąpił Astrael. - Spróbuję. Ale lepiej, żeby on też się postarał.


Ostatnio zmieniony przez Sumire dnia Pon 8:23, 31 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aniołek
Bronze Saint
Bronze Saint



Dołączył: 18 Lis 2006
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z domu ^^

PostWysłany: Wto 18:35, 18 Mar 2008    Temat postu:

"jeden z najnowszych zasiedlonych obszarów"
wydaje mi sie ze lepiej by brzmiało, "jeden z nowo zasiedlonych obszarów". To jedynie moje indywidualne odczucie, po prostu cos mi w tych najnowszych nie gra, a moze to po prosu psychoza?! XD A moze brak przecinka, nie wiem w sumie czemu sie czepiam..
Musze Ci powiedziec ze na razie przeczytałam jeden rozdział bo własnie mnie zganiaja z kompa.
Powiem, ze mi sie podoba. Ładne zdania, co najwazniejsze dobrze sie czyta i ma sie ochote na wiecej.
O wiele bardziej kostruktywny komentarz postaram sie napisac pozniej. Jak juz wspomnialam czytałam tylko pierwszy rozdział. Nie moge sie doczekac drugiego.
Pozdrawiam.
Wiec jestem juz po przeczytaniu drugiego rozdziału (szkoda ze jeszcze nie ma trzeciego, miałabym ciągłośc Smile) i cóz ładne, zgrabne, czekam na akcję Smile mam nadzieje ze dalej bedziesz tak dobrze pisac, podobaja mi sie zwlaszcza ironiczne wypowiedzi, dodaja humoru ficowi Smile
Minus: zdecydowanie za krotkie XD


Ostatnio zmieniony przez Aniołek dnia Czw 12:25, 27 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sumire
Silver Saint
Silver Saint



Dołączył: 02 Lut 2008
Posty: 329
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 8:28, 31 Mar 2008    Temat postu:

Od rozdziału drugiego współautorem jest Hari, mój przyjaciel (i prawie na pewno człowiek Prezydenta, ale trudno). R. 4 (i spora część drugiego) jest jego dziełem, co nie znaczy, że wypieram się wspólodpowiedzialności ;-P

Rozdział III

Od pewnego czasu w przedziale panował idealny spokój. Należy przyznać, że była w tym duża zasługa Ignissiela, który chyba postanowił przespać resztę podróży.
- Niech to się wreszcie skończy - westchnął Geluel. - Dostaję dreszczy, kiedy on tak na mnie patrzy. To jakaś wojna psychologiczna, Dół postanowił wykończyć nas w ten sposób!
- Cicho, nie budź go. Przynajmniej teraz nie patrzy - mruknął Draconiel, zerkając na sąsiednią ławkę. Przeciągnął się ostrożnie. - Szkoda, że nie możemy grać w karty.
- Słuchajcie... - zaczął Tremoriel. - Czy myślicie, że on mówił prawdę? No wiecie, o Szefie i naszej akcji?
- Prawdę? On? - parsknął tylko częściowo spacyfikowany Astrael. - Chyba przez pomyłkę...
- Czekaj, to poważna sprawa. - Draconiel zastanawiał się przez chwilę. - Właściwie nie miał żadnego powodu, żeby nas okłamywać. I tak jesteśmy na siebie skazani. Możliwe, że to była prawda.
- Ale to znaczy, że Szef nas wystawił...
Jakoś nikt nie znalazł na to odpowiedzi, nawet Astrael.
Myśl była niewesoła. Aniołom z krótkim stażem nie zostawiano wiele czasu na rozważania. Zawsze czymś zajęci, zawsze w biegu czy w locie, mieli tylko wykonywać swoje zadania i składać raporty. Całą resztą zajmowało się kierownictwo Góry. Wątpliwości rozpraszano bez trudu przy pomocy niepodważalnej Zasady nr 1: SZEF MA ZAWSZE RACJĘ.
A jednak...
- Właściwie trochę to dziwne, że wybrał akurat naszą czwórkę - zauważył Geluel. - Jesteśmy w czynnej służbie od niedawna, mamy niewielkie doświadczenie w akcjach na zewnątrz, nawet nie walczyliśmy jeszcze w żadnej wojnie z Dołem. Jeżeli Szef musiał kogoś wysłać, to dlaczego nas?
- Jak to dlaczego? Przecież sam powiedział, że jesteśmy najlepsi - odparł Astrael.
- Wcale nie. - Draconiel przypomniał sobie tamtą chwilę. - Chciał to powiedzieć, ale się zawahał. Kto jak kto, ale Szef na pewno zna nasze możliwości. Powinien wiedzieć o nas wszystko. Geluel ma rację, coś tu nie gra. Tylko co?

"Mógłbym im powiedzieć, co", pomyślał Ignissiel, nie otwierając oczu. "Chyba wszyscy już o tym wiedzą, z wyjątkiem tych czterech niewiniątek. Zostaliśmy spisani na straty, taka jest prawda. Byłoby dla nich lepiej, gdyby w końcu to do nich dotarło. A może nie..."
Mylili się co do niego. Był tym, kim był; sianie niezgody należało do jego obowiązków. Nie posługiwał się jednak kłamstwem dla zabawy. Użyteczne narzędzia trzeba szanować.
Pamiętał, jak wezwano go w trybie pilnym na prywatną audiencję. Po trzech czy czterech dniach wycierania krzeseł w kolejnych przedpokojach i wypełniania formularzy w ośmiu kopiach dostąpił nareszcie zaszczytu spotkania ze swoim najmroczniejszym władcą.
Kiedy ciężkie drzwi zamknęły się za nim, wiedział już, że nie chodzi o kolejne naruszenie dyscypliny. Mina Prezydenta nie wróżyła nic dobrego, jak zawsze, ale coś było nie tak. Coś w atmosferze. Więcej siarki niż zwykle? Nie, to nie to...
- Na planecie Ziemia pojawiły się... kłopoty - oznajmił Prezydent. - Cała ludzkość jest zagrożona. Oczywiście nie muszę wyjaśniać, co to dla nas oznacza. - Nie musiał. Wszystkie te dusze, których agenci nie zdążyli przeciągnąć na stronę Dołu, stracone na zawsze... - Agresorami są lokalni bogowie. Cel: odnaleźć i powstrzymać bez względu na okoliczności. Poziom trudności: dwanaście i pół do trzynastu. Raczej trzynaście. Resztę danych znajdziesz w dokumentacji dołączonej do skierowania, które odbierzesz przy wyjściu.
Ignissiel poczuł się trochę nieswojo. Oficjalna skala wynosiła od zera do dziesięciu. Dostawał już dziewiątki, nawet dziesiątki, ale to... Chciał zapytać, jakie wsparcie mu przydzielono, powstrzymał się jednak. Sprawdzi to później w dokumentach.
Ogłuszyła go dopiero następna informacja
- Dołączysz do grupy wydelegowanej przez Górę - powiedział Prezydent z kamienną twarzą. Nie wyglądało to na jeden z jego czarnych żartów. - Zawarliśmy układ o tymczasowym zawieszeniu broni i ścisłej współpracy.
Współpracy! Coraz lepiej, naprawdę. To po prostu nie mogło dobrze się skończyć.
Oczywiście protest nie wchodził w grę. Prezydent oczekiwał posłuszeństwa, nie dyskusji.
Już po opuszczeniu gabinetu i odebraniu stosu służbowej makulatury Ignissiel uświadomił sobie, że to wszystko - porozumienie z Górą i tak dalej - jest grą, o której regułach nie miał pojęcia. Możliwe, że znali je tylko Szef i Prezydent. W dokumentacji, przez którą przedzierał się przez cały następny tydzień, nie było ani słowa o wsparciu. Załączono natomiast personalia jego partnerów. Wysyłanie żółtodziobów do tak trudnej sprawy nie było rutynowym postępowaniem. Ignissiel wolałby pracować sam, jak zwykle, jednak z opisu zadań wynikało, że tak naprawdę najbardziej odpowiedni byłby duży, starannie przeszkolony i dobrze uzbrojony oddział weteranów walk z Górą. I nawet wtedy szanse powodzenia akcji wydawały się znikome.
Wszystko jasne. Szef próbował zachować twarz, a jednocześnie uniknąć nadmiernych strat. Ignissiel nie wiedział tylko jednego: dlaczego on miał wziąć udział w tej farsie. Żeby pozbierać to, co zostanie z aniołków? A może w pojedynkę miał dokonać niemożliwego? Dotychczas odnosił sukcesy, to prawda, ale...

- Sukcesy o niczym nie świadczą! - warknął Szef, z trzaskiem upuszczając na biurko dostarczony właśnie skoroszyt. Posłaniec z Dołu, na własne szczęście, był już w połowie drogi powrotnej. - Niech przyślą kogoś innego! Współpraca, świetnie, w tej sytuacji możemy i musimy współpracować, ale nie na takich warunkach!
Doradcy, skuleni pod najdalszą ścianą, gorączkowo szukali sposobu uspokojenia Szefa. Jego gniew, choć rzadki, potrafił być straszliwy. Ta historia z jabłkiem... Potop się nie liczył, zwykły wypadek przy pracy, jednak wszyscy wiedzieli, że niemądrze jest budzić uśpioną furię.
Podobno Prezydent nigdy się nie złościł. Czasami niektórym aniołom przychodziło na myśl, że Dolanie mimo wszystko mają łatwiej...
Ostatecznie burza ucichła i nikt nie został ranny ani zdegradowany. Szef popatrzył groźnie na swoich konsultantów, po czym z niechęcią sięgnął po dokumenty.
- Macie jakieś pomysły, jak się z tego wykręcić? - zapytał. Odpowiedziało mu kilka nerwowych chrząknięć i jedna bardzo nieśmiała propozycja:
- Możemy zaczekać, aż ich wysłannik popełni błąd zagrażający powodzeniu misji, po czym domagać się zastąpienia go kimś innym.
- Szalenie pomysłowe - mruknął Szef. - Zresztą nie ma na co liczyć. On nie popełnia błędów. Jeśli nawet kiedyś mu się to zdarzyło, i tak żaden świadek nie przeżył. Blisko stuprocentowa skuteczność, znakomite referencje i tak dalej.
- To chyba dobrze?...
- Referencje D o ł u ! Oparte na i c h systemie wartości! Zapomnieli o takich drobiazgach, jak prowokowanie zajść z użyciem przemocy średnio trzydzieści trzy razy na dobę! - Szef opanował się. - No dobrze, wyjdźcie spod tych krzeseł... Naprawdę nie możemy wymienić go teraz, zanim doprowadzi naszych agentów do załamania nerwowego?
Z warunków traktatu, który niestety zdążył już wcześniej podpisać, wynikało, że nie mogą. Tak się składało, że Dół zawsze miał lepszych prawników.
- Trudno - westchnął w końcu Szef. - Niech oni się tym martwią. Swoją drogą to ciekawe, że Prezydent tak bardzo chce się rozstać ze swoim asem...

- Wszystko załatwione? Druga strona dopełniła formalności?
- Tak jest, panie Prezydencie. Odjazd grupy interwencyjnej powinien nastąpić jeszcze dziś.
- Bardzo dobrze. - Połączenie zostało przerwane. - Im szybciej, tym lepiej.
Nawet Dół potrzebuje czasem odrobiny spokoju...

Rozdział IV

Poczekalnia na Księżycu wyglądem nie odbiegała od standardów typowych dla trzeciorzędnych ziemskich dworców. Krótko mówiąc, było to pomieszczenie, którego jedyne umeblowanie stanowiło parę ławek oraz – jeśli można to sklasyfikować jako meble – walające się po kątach śmieci.
W takich właśnie warunkach przebywali Astrael i Tremoriel, oczekując na to, aż narodzą się ich ludzkie wcielenia. Ponieważ jednak cisza była strasznie nużąca, ktoś postanowił ją przerwać. Tym kimś był oczywiście Astrael, jak zawsze gotowy, by odezwać się bez pytania.
- Trochę tu nudno, gdy pozostali już sobie poszli. Dlaczego nie mogli nam przydzielić ciał trochę wcześniej?
- Nic na to nie poradzimy. Ze względu na tajny charakter misji nie możemy się ulokować jednocześnie. Zdecydowano, że kolejność przydziałów będzie zależna od długości stażu.
- Przynajmniej szybko się pozbyliśmy towarzystwa tego typka z Dołu. Ale tobie nie zazdroszczę, Tremoriel. Jako ostatni w kolejce będziesz musiał czekać tu sam jeszcze przez parę miesięcy.
- Pomówmy raczej o czymś przyjemniejszym – szybko zmienił temat Tremoriel. –Pamiętasz, że wcielenie Draconiela będzie mieć na Ziemi jakiegoś szczególnego opiekuna?
- Ignissiel też jakiegoś dostał z przydziału. Tylko dlaczego powiedzieli im o tym na chwilę przed inkarnacją? Nie mogli się trochę pospieszyć?
- Nie wiem, z czego wynikają te opóźnienia. W każdym razie mentor Draconiela jest dość szczególny. Czy wiesz, że przebywa na Ziemi już od ponad 200 lat?
Usłyszawszy to, Astrael zamyślił się. Z czymś mu się to kojarzyło, ale nie za bardzo mógł sobie przypomnieć, z czym. Wywołana tymi procesami chwila ciszy trochę się przeciągała, aż w jego głowie zapaliła się odpowiednia żarówka.
- Czy ludzie przypadkiem nie żyją trochę krócej?! – wypalił nagle
- Właśnie o to chodzi. Poza tym ów osobnik wygląda dość dziwnie. Sięga przeciętnemu człowiekowi zaledwie do kolan. Podobno, gdy go wysyłali na Ziemię, pomylił aktówki i przez to inkarnował się jako przedstawiciel innego gatunku.
- No to Draconiel będzie dopiero miał... – wtrącił Astrael.
- Z tego właśnie powodu patron Draconiela żyje raczej z dala od ludzi, ale pamiętam, że zagrał kiedyś w filmie. Na dodatek tam też grał rolę nauczyciela pewnego wybrańca ratującego świat.
- A co to był za film?
- Jakaś space opera. Podobno bardzo popularna. Niestety w późniejszych częściach zastąpiono tę postać grafiką komputerową.
- A ty skąd wiesz takie rzeczy? Czy Urząd do Spraw Ideologicznych nie ma w zwyczaju cenzorować wszystkich podejrzanych utworów?
- Tak, ale ten akurat przepuścili. Uznali, że przedstawiona tam koncepcja obydwu zwalczających się stron odpowiada światopoglądowi Szefa. Rozumiesz, typowy konflikt Dobra ze Złem i Dobro wygrywa.
- A ten opiekun Ignissiela?
- Z tego, co wiem, to zwykły człowiek. Podobno całkiem niezły nauczyciel. Powinien się jakoś dogadać ze swoim podopiecznym.


Bliżej niezidentyfikowana ilość jednostek czasowych później

- Pilna wiadomość dla agenta Astraela – odezwał się beznamiętny kobiecy głos z megafonu. - Powtarzam. Pilna wiadomość dla agenta Astraela. Proszę się natychmiast stawić w recepcji.
Wywołany błyskawicznie zerwał się z siedzenia, jeszcze nim przebrzmiał komunikat. Cała energia nagromadzona w nim przez ten długi okres bezczynności znalazła w końcu ujście.
- Tak! Tak! W końcu coś się dzieje! Na pewno to nowy przydział. Żegnajcie, brudne mury i długie oczekiwanie! W końcu się stąd wynoszę!
- Gratulacje. Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę. Teraz będzie tu trochę smutno bez twojego towarzystwa.
- Nie martw się. Na pewno niedługo coś ci przydzielą. Ja muszę już iść na odprawę. Przecież od komunikatu jest tylko trzydzieści minut do odjazdu, a wolałbym nie podpaść Szefowi jakimś opóźnieniem.
To rzekłszy, oddalił się dziarskim krokiem.

20 minut później


Astrael wracał do poczekalni, powłócząc nogami. Nie był już w tak dobrym humorze. Cały dotychczasowy zapał gdzieś się ulotnił. On sam wyglądał, jak gdyby – jeśli to możliwe w przypadku wysłannika Góry – postarzał się o kilka lat.
Jak to się mogło stać? Musiała zajść jakaś pomyłka. To niemożliwe! Szef nie mógłby mu tego zrobić. Nawet Prezydent nie był zdolny do takiego okrucieństwa. Chyba. To już koniec.
Otoczenie widział jak przez mgłę. Przed oczami mijały mu sceny z jego życia. Nie było tego zbyt wiele, ot, zaledwie parę stuleci. Już zaczynał tęsknić za tymi chwilami. Wspominał szkolne lata, wstąpienie na służbę, pierwszy przydział, nowych znajomych, nawet wizyty na dywaniku u Szefa. Jego wspomnienia mknęły ku bardziej współczesnym wydarzeniom. Odprawa przed tym feralnym zadaniem, długa podróż, rzekome wyjście na papierosa. Co prawda nigdy nie próbował artykułów z Dołu, ale teraz był tak zdesperowany, że rozważał nawet zapalenie choć jednego papierosa dla pozbycia się stresu.
Tak wielu rzeczy w życiu nie zakosztował. Nie miał okazji wyszaleć się w życiu. Nie doczekał się awansu na spokojne biurowe stanowisko. Pewnie już nigdy nie znajdzie dziewczyny.
- Szefie! Czemu mi to czynisz?! – wyrzucił z siebie całe rozgoryczenie.
- Co się stało? – Głos Tremoriela wyrwał go z tych rozmyślań.
- Moja inkarnacja ma być młodszym bratem Ignissiela. Jak mogli mi to zrobić?! Powiedz, czym na to zasłużyłem?!
- Nie widzę w tym nic złego. Będziesz miał starszego brata, który o ciebie zadba – odparł Tremoriel, niezrażony tonem Astraela.
- Pozostało pięć minut do odjazdu. Pasażerowi są proszeni o zajęcie miejsc. – Nawet głos z megafonu zdawał się sprzysiąc przeciwko niemu.
Zdesperowany wysłannik Góry zaczął nerwowo dreptać tam i z powrotem. Z tej beznadziejnej sytuacji musiało być jakieś wyjście. To na pewno jakaś próba wymyślona przez Szefa. Na pewno zostawił tu gdzieś rozwiązanie. Trzeba tylko poszukać. Zaczął się nerwowo rozglądać. Ściana. Ściana. Ściana. Znowu ściana. W tym pomieszczeniu byli tylko on i ... Tremoriel.
- Słuchaj stary. Zawsze byłeś dobrym kumplem i ratowałeś mnie w potrzebie. Wyświadczysz mi małą przysługę? – zapytał Astrael drżącym głosem
- O co chodzi?
- Zamień się ze mną przydziałami. Nie będziesz musiał tutaj czekać i będziesz miał okazję lepiej poznać się z Ignissielem. Mówiłeś, że na pewno można się z nim dogadać. Jeśli się zgodzisz, będę twoim dłużnikiem.
- No, nie wiem. W końcu to by się kłóciło z naszymi rozkazami.
- Wezmę całą odpowiedzialność na siebie. Na miłość bliźniego zaklinam cię! Zgódź się!
- Proszę wsiadać! Pociąg za chwilę odjeżdża. – Los zdawał się nieubłagany.
- Błagam cię! Zrób to dla mnie!


Pociąg odjechał, zostawiając na peronie samotnego podróżnego. Astrael odetchnął z ulgą. Niewiele brakowało. Oby na miejscu nie układało się tak źle. Teraz trzeba tylko poczekać tych parę miesięcy, ale to niewielka cena za ocalenie. No to co by tu zrobić dla zabicia nudy?


Ostatnio zmieniony przez Sumire dnia Pon 16:17, 21 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Saint Seiya Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin